S t u d i u m b u r z y
/bez błyskawic i grzmotów :-)
Najpierw daleko nad lasem pojawiły się takie oto zwiastuny...
...teraz wątpliwości już nie mamy... mimo pewnej grozy tego
krajobrazu, urok przyrody też się jawi...
...jeszcze tylko sekundy dzielą "ciszę przed burzą" od dość
solidnej wichury. No i w biały dzień nastała ciemność.
Finał i.... burzowa jasność
10 lipca - sobota 2004
1) Z rana, po śniadaniu przez otwartą bramę wjechał jakiś nieznany mi
samochód. Myślałem, że to ktoś do gospodarzy. Okazało się, że
niespodziankę zrobił mi jedyny mój bratanek Tomek Mazurkiewicz z
Bydgoszczy ze swoją siostrą Anią. Wpadli odwiedzić nas z pobliskiej
miejscowości Ostrowite. Wizyta trwała zaledwie kilkanaście minut, ale
zdążyliśmy zrobić kilka zdjęć i wymienić bieżące ciekawostki.
S t u d i u m d ę b u
/bez żołędzi :-)
po prostu faktura......dębowa
...ważna jest też zdrowa, solidna podstawa
..i nadbudowa też ważna...
..a okazała całość odległa
tylko 6 metrów od budynku
rozłożysta korona wysoko nad budynkiem
pierwsze kroki Jonatana na "linówkowskiej" ziemi młodzi Tomczykowie słuchają stryja Ryszarda



17 lipca - sobota 2004
Wstaję trochę wcześniej niż zawsze, gdyż potem przy toalecie porannej może być tłoczno.
Słońce świeci z samego rana. Po kilku ostatnich dniach deszczowych ten dzień jest
wyjątkowo piękny. To Oni- Jonatanowie przywieźli z sobą nie tylko miły nastrój i uśmiech,
ale też i słoneczną pogodę. Annemarie i Jej męża poznaliśmy z Bożenką w ubiegłym roku tu
w Borach. W tym roku poznaliśmy ich synów mojego imiennika Viktora oraz bliźniaków
Samuela i Jonathana(jr). Chłopcy nie tylko wyjątkowo grzeczni, prawie że pokazowo
układni, ale jak mówią ich rodzice - bardzo zdolni.
Od ubiegłego roku dzięki internetowi mam z Anią bieżący kontakt, a mimo to, sporo
tematów było do omówienia tu w Borach, zwłaszcza po śniadaniu, gdy siedliśmy sobie
na otwartym tarasie prawie wszyscy w komplecie. Były wątki religijne, obyczajowe
czyli ... współczesno-cywilizacyjne.
Chciałoby się rozmawiać i rozmawiać, ale goście już myślami byli w dalszej drodze.
Już tylko wspólne zdjęcia, ostatnia przed podróżą kawa, pożegnania i odjazd.
Trochę szkoda, że tak sympatyczni chłopcy z powodu bariery językowej byli poza kręgiem
rozmów jakie prowadziliśmy z ich rodzicami.
Szkoda, że tak przesympatyczni ludzie jak Annemarie i Jonatan mieszkają tak daleko.
Całe szczęście, że dzięki miłym wspomnieniom jednak jesteśmy blisko.
Życzymy im dużo zdrowia i szczęścia i dziękujemy za serdeczność.


...były wątki współczesno - cywilizacyjne
polne kwiaty - osobista kompozycja
Annemarie
ten "ogródek" urządzony w latach 70-tych ubiegłego wieku
przez gospodarzy na podwórzu posesji,
dziś urzeka swoją naturalnością jako namiastka kniei





2) Zatelefonowałem i złożyłem życzenia urodzinowe mojej cioci Helenie
z Bydgoszczy. W końcu to nie byle jaki wiek- osiemdziesiąt jeden lat.
3) Po obiedzie przyjechała nieznana nam Pani ze Śliwic z informacją dla
mnie, która brzmiała: "Czy pan Mazurkiewicz? Mam dla pana przykrą
wiadomość- wczoraj 9 lipca zmarł nagle Wincenty Mazurkiewicz.
Pogrzeb 13 lipca o godzinie 11"-
Oniemiałem z wrażenia. Przecież kilka dni temu spotkałem Go przy
jeziorze Trzcianno, gdy wracał do domu na rowerze. Umówiliśmy się
na omówienie naszych rodzinnych wspomnień, kwalifikujących się do
internetu na moją stronę. Niestety, nigdy bym nie przypuszczał, że
owszem - spotkamy się, ale już po raz ostatni we wtorek na mszy, a
potem już tylko na cmentarzu.
4) Z Gdańska przyjechali dwaj moi szwagrowie Jacek - brat Bożenki
i Jurek-mąż Jej siostry. Jacek kilka dni temu wrócił ze Stanów
Zjednoczonych, gdzie pływał na jachcie Pogoria wokół Florydy.
Wpadli tylko na weekend.
5) W ogóle jest sympatycznie, raz pada, raz świeci słońce, nie ma upału
i to jest to. Gdyby jeszcze nie wiadomość o śmierci, to byłoby OK.
13 lipca - wtorek 2004
Niestety, na ten dzień czekałem z tremą. Na pogrzebie już dawno nie
byłem, gdyż z reguły na takie imprezy nie chodzę. Ten zapamiętam
dokładnie, ze wzruszeniem i z jakąś dziwną satysfakcją. Był jakiś
inny, bogaty w skromności, piękny w smutnych głosach Go
żegnających, tłumny i że dotyczył on mojego stryja - człowieka
nietuzinkowego w tutejszej borowiackiej społeczności.
Najpierw miałem problem z zaparkowaniem samochodu. Wszystkie
miejsca na poboczach ulic wokół kościoła i na parkingu były prawie
zajęte. Ale znalazłem lukę. Na mszy - pełen kościół ludzi.
Tutaj jest taki zwyczaj, że msza szybciej się nie rozpoczyna, dopóki
wszyscy chętni do przyjęcia komunii nie zostaną wyspowiadani.
Sporo ludzi stało w kolejkach do 4 konfesjonałów, ja też.
Msza rozpoczęła się z półgodzinnym opóźnieniem.
Sporo księży miejscowych i przyjezdnych. W przemówieniach w
kościele podkreślano, że śp. Wincenty Mazurkiewicz był nie tylko
wspaniałym człowiekiem, ale przede wszystkim orędownikiem wiary
chrześcijańskiej, oddanym pedagogiem, działaczem społecznym.
Ksiądz kanonik przypomniał, jak to w latach 60-tych ubiegłego
wieku, gdy pójście do kościoła dla pedagoga i dyrektora szkoły
wiązało się z ryzykiem utraty pracy, śp. Wincenty cytuję: - "Stał w
kościele zawsze tam, z lewej strony przy tym filarze. On nie chodził
do kościoła, On był w kościele". Ta odwaga stryja zyskała mu
uznanie wśród mieszkańców. Przy grobie rozpoznałem dwie ciocie-
Zofię Belka i Irenę Mazurkiewicz - siostry zmarłego.
Tak, rozpoznałem, gdyż po wielu latach niewidzenia, miałem
z tym problem. Ale w końcu trafiłem, uściski, pozdrowienia
i szybko się rozstaliśmy. Potem podszedłem do Ani i Marylki.
Kasia - siostra Marylki, gdzieś mi się zapodziała.
To były najbardziej smutne osoby, bo żona i dwie ukochane córki
zmarłego. Nie mogłem skorzystać z bardzo serdecznego
zaproszenia na uroczystość popogrzebową, przecież Bożenka
czekała już prawie 3 godziny. Wieczorem zatelefonowałem do
Bydgoszczy, do Marci - mojej Macochy, aby złożyć Jej urodzinowe
życzenia długich jeszcze i oby pomyślnych lat życia w zdrowiu.
A rocznica urodzin nie byle jaka, bo 94-ta.
16 lipca - piątek 2004
Wieczór. Za bramą nareszcie pojawia się długo oczekiwany samochód z gośćmi z Niemiec.
Śpieszę otworzyć bramę. Za kierownicą Annemarie, ale nie znaczy to wcale, że to Ona
cały czas "kieruje" rodziną. Za kierownicą zmieniali się podczas jazdy - raz Ona, raz Jej
mąż Jonatan. Po powitaniu zasiadamy do kolacji, która wyjątkowo- podczas tego urlopu
- zakończyła się po północy. Jonatan Tomczyk - brat stryjeczny Ryśka - przyjechał wraz z
żoną i trzema synami. W Getyndze pozostał najstarszy syn Lukas. Właściwie Ci
przesympatyczni goście tylko wpadli do nas, będąc przejazdem w drodze na Mazury.
Żagle, woda i mazurskie powietrze mają być dla Nich w tym roku wakacyjną przygodą.