1910 - 1989













Nasz Tatuś - Paweł Mazurkiewicz prawie całe życie mieszkał,
uczył się, zakochał się, ożenił, pracował i umarł w Bydgoszczy.
Piszę "prawie", bo urodzony w Berlinie mieszkał tam do 10-go roku życia.
Rodzice naszego Ojca chcieli, aby był On nauczycielem.
Może byłby z Niego i pedagog, bo dużo nas w swoim życiu dobrego nauczył .
Jako Ojciec, nauk swoich udzielał nam sporo, a przede wszystkim umożliwiał nam naukę.
Od wczesnych lat chłopięcych z jedynym moim bratem Edwardem chodziliśmy na lekcje gry na fortepianie
i lekcje języka niemieckiego. Muszę nadmienić, że w domu Tatuś do nas -dzieci-bardzo często też mówił
po niemiecku, aby nas tego języka nauczyć. Coś z tego zostało w naszych głowach.
Gry na fortepianie uczyliśmy się przez okres około 6-7 lat u Pani Nadieżdy Chodeckiej
Rosjanki - córki popa i lekarki, która jako dziewczyna miała przyjemność bywania na dworze carskim.
Ta starsza Pani - rodem z Petersburga - dożywając samotnie w PRL-u, dorabiała sobie ucząc gry na
fortepianie oraz języka francuskiego.
Nasz Tatuś wcześniej uczył mnie gry na mandolinie, a brata na gitarze.To wszystko działo się w latach 1952-1960.
W domu były 2 gitary w tym jedna hawajska, mandolina i akordeon. W 1956 r.rodzice kupili używane pianino
krzyżowe marki "Hőhne und Sell - Berlin".Grającymi był Tatuś i ja z bratem. Mama i siostra śpiewały.
Tatuś sam też lubił się uczyć, do dziś pozostały po Nim notatniki, gdzie w jednym wpisywał nowe słówka z łaciny,
której sam się uczył, w innym znów różne wzory matematyczne, w innym wyrażenia w języku rosyjskim, jeszcze
w innym pamiętnik z naszych narodzin, ale to już w języku niemieckim. Dość opasłe tomisko- chyba z czasów
przedwojennych - zatytułowane "Algebra", swego czasu było przedmiotem i moich zainteresowań, gdy w
Technikum Geodezyjnym rozwiązywaliśmy równania pierwszego i wyższych stopni.
Jak dobrze pamiętam ze wspomnień rodziców, to w latach 30-tych Tatuś z Mamą
chodzili też na pierwsze w Bydgoszczy lekcje tanga argentyńskiego przy Teatrze Miejskim .
Ale dziś bez cienia wątpliwości wiemy, że prawdziwym powołaniem naszego Tatusia była mechanika.
I nie ta z górnej półki naukowych rozważań, choć nie powiem- interesowały Go różne ciekawostki ze
świata nauki - ale ta najprzyziemniejsza związana z obróbką metalu.To był Jego żywioł,
któremu poświęcił całe swoje życie zawodowe pracując jako wysoko wykwalifikowany tokarz.
Jako dzieci już wtedy z podziwem patrzyliśmy jak we wczesnych latach 50-tych ubiegłego stulecia
Tato dla naszej Mamy skonstruował pralkę mechaniczną. W tamtych czasach był to "cud techniki AGD".
Jeden silnik napędzał unikalny w kształcie wirnik - nie niszczący pranego wsadu oraz wyżymaczkę uruchamianą
na żądanie za pomocą sprzęgła ciernego włączanego nogą. W tym czasie ręce mogły wprowadzać między wałki
wyżymaczki wypraną bieliznę. Wszystkie nietypowe elementy konstrukcyjne z metalu Tatuś wykonał sam.
Ja osobiście pomagałem ubijać jakiś taki czerwony piasek formierski, aby potem wlać do
ukształtowanej formy roztopiony metal /przypuszczam, że był to jakiś stop aluminiowy/.
Do dziś 22.07.2014 r. pralka była u nas w domu i nikt nie miał odwagi jej ruszyć z sentymentu i szacunku dla Taty.
Drugą pasją Tatusia była muzyka i śpiew, ale bez wina /alkoholu w domu u nas się nie piło/.
Bo kobieta była, tylko jedna, jedyna - nasza Mama czyli ... prawie wszystko jak u syna Johanna
Straussa w walcu- "Wein, Weib und Gesang" /Wino, kobieta i śpiew/. W okresie międzywojennym Tatuś jako
kawaler grał na gitarze i banjo w bardzo "wziętym" wówczas zespole muzycznym- oczywiście w Bydgoszczy.
Tatuś zawsze nam mówił, że muzyka i znajomość języków obcych - to skarby człowieka, które właśnie Jemu
uratowały życie. Znając bardzo dobrze język niemiecki, po wybuchu II wojny światowej zaczął intensywnie
uczyć się języka rosyjskiego.Po latach pytany dlaczego akurat zaczął się uczyć rosyjskiego, gdy wybuchła wojna
mówił, że wiedział, iż wojna rozstrzygnie się na korzyść Rosji i że trzeba poznać język tego narodu.
I właśnie znajomość tego języka oraz umiejętność gry na gitarze oraz śpiew uratowały Ojcu życie,
gdy wywieziony w 1945 roku do Kopiejska na Ural, wrócił stamtąd po 7 miesiącach. Nasza Mama w swoim
pamiętniku napisała, że - "28.10.1945 r. w piątek w godzinach popołudniowych wrócił Ten żałowany,
Ten opłakany, który 15.03.1945 z domu zabrany wrócił tak, jak by rano z domu wyszedł. Czyż nie stał się cud..."
Inną rzeczą jest to, że nad naszym Ojcem w czasie zsyłki nieustannie czuwała Opatrzność
i Łaska Boża wymodlona przez Mamę.
Na tej stronie u góry z lewej, to atrybuty zawodowe Ojca, z prawej - amatorskie, pasjonackie.
Tak chyba nasz Tatuś widziałby swoje "insygnia" herbowe, gdybyśmy takowe musieli "spreparować"


Wczesne lata 30, a więc
młodość ze śpiewem i muzyką.
W środku - nasz Tato z gitarą,
obok Niego - z lewej strony zdjęcia
Jerzy Gąnsierowski - nam osobiście
znany, gdyż bywał u nas w domu
w latach 60.
Tatuś do niego zwracał się per Orś
/chyba od niem.Georg/
Rodzice z naszą siostrą Anną
naprzeciw naszego domu w którym się
urodziłem. W dzieciństwie dużo
zabaw odbywało się w lesie,
od którego dzieliła nas ulica Saperów.
Zdjęcie wyk. - w listopadzie 1940 r.
Ps Nasi Rodzice to była Wielka Miłość
Koperta listu poleconego pisanego przez Tatusia na nie cały miesiąc przed ślubem.
Mama mieszkała na barce / na kopercie napisane -"berlince" /,
i tamtej zimy w 1934 roku - zacumowanej na Brdzie przy moście Bernardyńskim.
Koperta adresowana do Tatusia mieszkającego jeszcze przy ul. Średniej 58 /równoległa do ul. Saperów /
tzn. że list mógł być pisany przez Mamusię w latach 1930-32. Mama - jak wynika z podpisu nadawcy -
mieszkała w Gdańsku na barce zacumowanej na rz. Motławie przy Langebrücke
Nie wiem, kto wyciął znaczek z tej koperty - chyba nie ja - bo wtedy data byłaby oczywista.
Rz. Brda na wysokości Dolnych Jachcic,
- widać brzegi rzeki w stanie naturalnym
Zdjęcie wykonane 19 czerwca 1930 roku
czyli niebawem miał minąć rok od czasu,
gdy rodzice się poznali / 29 czerwca 1929 r./
Mamusia ma we włosach kwiatki :-)
Poniżej znacząca pamiątka po naszych Dziadkach
również pod względem filatelistycznym
Gdy nasz Dziadek jako uczestnik I wojny światowej znalazł się w niewoli
rosyjskiej, Babcia w maju 1916 roku poszła z 6-letnim wówczas Pawełkiem do
fotografa i zrobiła to oto zdjęcie. Odbitkę tego zdjęcia z drugiej strony
odpowiednio opisała i zaadresowała do obozu jenieckiego pisząc m.in. Kreis
Bachmut Station Lisitschansk. Zdjęcie to jako widokówka zostało wysłane
z Berlina 16 maja 1916 roku. Oczywiście przesyłka dotarła do Dziadka i razem
z nim wróciła z wojny trochę podniszczona.
Na zdjęciu oprócz stempli pocztowych jest słabo widoczna pieczątka obozowa
w kolorze niebieskim.
Jedno z ostatnich zdjęć Tatusia z Martą
Wawrzyniak przy Jej domu w Bydgoszczy
ul. Zygmunta Augusta. Przez nas - dzieci -
zawsze lubiana i nazywana Marcią.
Matka chrzestna mojego Brata Edwarda.
Mnie również znająca od urodzenia.
Marcia - z domu Głazińska, od 1980 roku
Wawrzyniak-Mazurkiewicz.
Po śmierci naszej ukochanej Mamusi była
naszą drugą Mamą. Zdjęcie z 1982 r.
Strona wykonana 28 kwietnia 2005
zaktualizowana 10 czerwca 2012
zaktualizowana 19 listopada 2015
Uzupełniono i poprawiono 31 maja 2020
Rodzice z Siostrą Anną.
Zdjęcia wyk. 25 czerwca 1940 r.
w Bydgoszczy
Mamusia zmieniła sukienkę
i poprawiła sobie loka,
który zawsze musiał być.
Oba zdjecia wykonane
w Bydgoszczy Foto-Jacob
Albert Forster
Mały Paweł Mazurkiewicz
prawdopodobnie pierwszoklasista,
a jeśli tak, to zdjęcie wykonane
w 1916 roku w Berlinie.