Mój ósmy tomik wierszy - z Bożenką
Wydanie pierwsze
Elbląg wrzesień 2020
okładka miękka ze skrzydełkami
zawiera 37 wierszy
Publikacja nie ukaże się w sprzedaży
Format A5
Okładka do obejrzenia w serwisie - ISBN Biblioteki Narodowej
Umieszczono w Internecie 16 lipca 2020
Aktualizacja 10 września 2020
Nadewszystkość w granitowej sukience
Poniżej - zdjęcia zamieszczone na okładce tomiku
Bożenka - zdjęcie wyk. w Olsztynie 1968 r. Bożenka w Bydgoszczy w naszym ogrodzie -1967
Bożenka w Elblągu w swoim fotelu - 2004 Ja w Elblągu - 2006
ISBN 978-83-938510-4-1
..."A ja wciąż czuwam..."
Nie dziwiłbym się, gdyby ósmy już tomik poezji Wiktora Mazurkiewicza pt. "NADEWSZYSTKOŚĆ w granitowej sukience"
(wyd. Elbląg 2020) był przez czytelników poety potraktowany z rezerwą. Stanowi bowiem kontynuację cyklu inspirowanego
związkiem małżeńskim, ściśle zaś nieuleczalną i przewlekłą chorobą żony, na którą zapadła ukochana Bożenka ok. 1975 r.,
by z tego powodu odejść w r. 2017. Wiktorowi, który jął się pióra zrazu jako odskoczni od posępnego obszaru doznań,
obce było współczesne praktykowanie poetyckie. Mam na myśli zarówno powszechną skłonność poetów i prozaików do
epatowania odbiorców ekwilibrystyką formalną, epidemiczną wręcz innowacyjnością, żonglowaniem maskami i płycieńkim
eksperymentatorstwem, jak i niedostatek tolerancji dla autorów "wiernych sobie" i wadze słowa. Co znaczy - odpowiedzialnych
i z powagą traktujących rzemiosło poetyckie. W rzeczy samej wiersze kolejnego zbioru stanowią wyraz osobowości poety,
którego już znamy. Pierwszym obiektem do którego odnosi się autor - o czym świadczy już tytuł cyklu - jest jego miłość
czyli żona, teraz zaś jej pamięć, odeszłej, a uosobionej przez metonimię "granitowej sukienki".
Skądinąd też powtórzenie tytułu debiutu z r. 2007 tyleż potwierdza stabilność muzy Mazurkiewicza, wiernej sobie, swej pamięci,
pielęgnowanym przez lata wartościom i zasadom etycznym, co i podsumowuje ciąg doświadczeń poetyckich i po prostu ludzkich,
narastających wokół tego źródła, w którym nagle zabrakło "ożywczej i dobroczynnej wody" (zob. "los kobiecy inny niż").
Stąd też kolejny tomik wierszy należy odczytywać jako credo poety usytuowanego między przeszłością a teraźniejszością,
brzemiennego konstatacjami natury egzystencjalnej, oscylującego między przeciwieństwami, pewnością a niepewnością,
ładem a nieporządkiem. Chyba i smakować jak łyk wzmiankowanej "wody ożywczej i dobroczynnej".
Poezja Mazurkiewicza, o czym świadczy jego druga "Nadewszystkość...", pozostaje wierna wyznawanej od początku
uniwersalnej i klasycznej estetyce prawdy i piękna, którą znajduje w twórczości Norwida, Rilkego, po części reprezentantów
polskiej awangardy artystycznej, nade wszystko zaś rygorystycznej poetyce Tymoteusza Karpowicza. Jak zawsze, i tym razem
uwodzi autor swych czytelników poetyką skrótu, lakonicznością i trzymaniem się relacji eliptycznej, stanowiącej
o powściągliwości słowa. Z tym wszakże, iż linia rozwoju jego języka poetyckiego biegnie od tak ściśniętej metafory,
że niekiedy unieczytelnia ona utwory z pierwszych tomików, do języka - co obserwujemy właśnie dziś - bardziej
synkretycznego, otwartego także na inne poetyki i funkcje, słowem - dojrzałego. Nie dziwi to, lecz po prostu cieszy,
bo taki bywa rozwój artystyczny większości twórców dożywających późniejszego wieku i poszukujących po okresie
burzliwych zmagań ze skomplikowaną materią życia i sztuki porozumienia, ładu, spokoju i ciszy.
Stąd też mimo nasycenia nowych wierszy konkretnością (niebezpieczeństwo hermetyzmu), która stanowi rozpoznawcze znamię
poezji Mazurkiewicza - nowe wiersze wręcz zaskakują przejrzystością prezentacji, jasnością, komunikatywnością,
ściśle zaś - harmonizowaniem (dodajmy - ogromnie zręcznym) poetyki skrótu z konkretnością wyrazu.
Rozwój warsztatu poetyckiego autora tomiku - jak powiedziałem - nie odbiega od modelu rozwojowego, znamiennego
dla indywidualności autorskich wszystkich czasów, pozostając w zgodzie z naturalnym rytmem biologii. Na ogół zdąża od
fascynacji formą do syntetyzowania sprzeczności i kultu harmonii jako wyrazu mądrości. Mądrość tę, która doradza łączyć
niedostępne rozumowi prawdy serca z prawdami rozumu, kilkakrotnie wypowiada w zbiorku mędrzec, niejaki Zosima.
Aliści znajdujemy ją w każdym utworze, o czym świadczą silnie zarysowane puenty, z upodobaniem stosowana figura antytezy
i inne środki wyrazu sens rozjaśniające, które doskonale zna poeta doświadczony wiekiem / znający na wylot życiowe priorytety
("zimowy czas głębokiej pandemii"). O czym też świadczy nade wszystko zawartość komunikatów poetyckich czasu pandemii,
które niesie zaduma nad życiem, nad fenomenami natury, wiary, piękna czy funkcjami
np. pamięci, ułudy czy figurą przeciwstawień...
Muza poety nie stroni od żartu, dowcipu, którego dostarcza sama absurdalność istnienia, złożoność życia w tej samej mierze
oczywista, co i pewność o potrzebie esencjonalnego jego pojmowania. Nadrzędną jednak substancją jego wierszy jest troska,
rozterka, frasunek. Obiektami tychże są - po pierwsze odejście ukochanej, wraz z przywoływaniem szczęśliwej przeszłości
i adorowaniem ziemi świętej, otaczającej "sukienkę z granitu". Po drugie - związane z tym zjawisko przemijania,
umykania życia, więc i nietrwałości czegokolwiek, zatem i tego, co dobre i co złe (element optymizmu). Silniej też i szerzej
niż we wcześniejszych utworach podnosi autor dialektykę ambiwalencji rzeczy, zjawisko jedności przeciwieństw
jak i absurdalności zjawisk podważających tradycyjny prudentialny porządek świata.
Niepokój ów nie jest już naiwnym poszukiwaniem Boga i pocieszenia, ale nie wolnym od ironii i autoironii wyrazem nabytej
w praktykowaniu i medytacjach pewności najeżonej wątpliwościami, iż nie da się uciec od rozumu łączącego pewne
z niepewnym i umysłu z uczuciem.
Toteż i nieustannie tym razem stwierdzamy balansowanie w wierszach cyklu między wiedzą i doświadczeniem a spazmatycznym
wprost pragnieniem jasności i pewności, któremu towarzyszy świadomość nieosiągalności tychże ze względu na zwodniczość
czegokolwiek. W wierszu pt."odwieczny brak logiki" poeta mówi wprost:
urzekająca
przyroda, czarujące symfonie,
cudowne objawienia, to kamuflaż
permanentnego nieporządku,
który ma swoje imię.
W obszarze, który rozpościera się między pragnieniem pewności w odniesieniu do problemów rudymentarnych i egzystencjalnych,
m.in. etycznych, a wielobarwną codziennością - której ekstremalnymi ekwiwalentami są np. kataklizmy, wojny, strach i głód
- jest miejsce na medytacje, wspomnienia, roztrząsanie własnego "ego", przestrogi, natchnienia, szczególnie nawroty
do momentu bolesnego rozstania z odlatującą niegdysiejszą "czarosiejką".
Właśnie w owej wielości, która tyleż zachwyca co i boli - przyznaje poeta -
znajduję płytki absurd i głęboki sens / które summa summarum dopięły celu
(wszak i casus kilkudziesięcioletniego cierpienia chorej wraz z rozpatrywaniem tego fenomenu, nie był wolny
od znamienia absurdu).
Nie znajduję w zestawie utworów punktów słabych, wierszy niedomyślnych, powstałych w momencie urlopowania umysłu.
Każdy z kolejnych stanowi wyładowanie napięcia rzeczywistego, poczętego wyobraźnią scalającą emocje, wrażenia
i zawsze aktywny, ukierunkowany na koncepty i antytezy namysł autora. Lejtmotywem lirycznym całości zdaje się być
wzmiankowane pragnienie tej ożywczej i dobroczynnej wody, równoznacznej z obszarem sacrum, gdzie płonie jeszcze żywy ogień.
Raz po raz ożywa w nim przeszłość, czas, którym rozporządzały rytualne spacery wśród endorfin, zakamarki w zakamarkach,
melodyjne I'am Confessin - na organy i słabnące głosy.
Roi się w tej przestrzeni (będącej także czasem tworzenia) od sytuacji i konkretnych zdarzeń oraz osób wydobytych z pamięci,
niezwykłych spotkań, zwidów, uogólnień dotyczących sensu egzystencji, przemijania,
odchodzenia i żywego ognia, który płonie na grobach.
Często jawi się w tekstach postać podmiotu lirycznego, filozofującego i płynącego w obłoku sprzecznych doznań i wzruszeń,
po trosze pięknoducha, niezbyt zgodzonego z postępami cywilizacji, po trosze poprzestającego na tym, co małe i znikome,
a przywiązanego do swego miejsca. Niekiedy mówi o sobie:
jestem szczęściarzem, nie muszę
zawierać umowy z biurem turystycznym
telepać się samolotami.
wystarczy wsiąść w autobus linii 31
po dwudziestu minutach jest się u celu
- skrawek metr dwadzieścia na dwa. ("ziemia święta")
albo
mogę bez wygód ubrany w lumpeksie
bez perspektyw
z balastem różnorakich wspomnień
ale muszę oddychać świeżym powietrzem
i czystym sumieniem
w zanadrzu mieć dobry kij ("wolny")
Nie brak tu także - co autora w sposób oczywisty ucieleśnia i rzekłbym uczłowiecza - wrażliwości na powaby świata,
a mam na myśli nie tylko wrażliwość na barwy ptaków i pór roku, lecz także tajemne fluidy szybujące między konturami
osób przypadkowo zderzającymi się w zasnutej mgłami przestrzeni. Do szczególnie pięknych tekstów należą pełne zadumy
i subtelności impresjonistyczne, anonimowe, ożywione wyobraźnią wiersze o przypadkowych zderzeniach z "momentalnymi"
istotami innej płci, widzianymi już w chwilach znikania (wysiada/ wzniecając wersy do ukwiecenia) gdzieś na przystankach
(kolejne wiersze o przystanku Łęczycka-Warmińska).
Dla takiej właśnie osobowości podmiotu lirycznego z cyklem "Nadewszystkość..." nie łatwo się rozstać
jak i trudno nie identyfikować.
Poza majsterstwem artystycznym i pięknem, które tkwi w znakomitym słuchu poetyckim autora, poddajemy się i jego
sprawności w wyczarowywaniu nastrojów, i umiejętności harmonizowania przesłań z formami lirycznej narracji,
i sile sugestii (celność argumentacji i ładunku emocjonalnego).
Wiktor Mazurkiewicz jest poetą zwierzającym prawdy ważne, ale i bliskie odbiorcy. Mimo odnoszenia się do spraw
nadrzędnych i uniwersalnych jest poetą mocno zakotwiczonym w rzeczywistości, nie wolnym od trosk niesionych
przez codzienność. Jak i rozumiejącym, iż odbiorcom tekstów poważnych i "minorowych" należy się także - jak brzmi tytuł
ostatniego z ogniw cyklu krztyna wiosennej aury, zatem konsolacji i optymizmu.
Sporą wagę w cyklu ma zamykający całość utwór wręcz narracyjno-prozatorski pt. na tarasie. Nie tylko dlatego,
że przywołane w nim zdarzenie dotyka tajemnych, wręcz irracjonalnych pokładów istoty czującej i po prostu ludzkiej
(tu skądinąd "tłumaczących" w tomiku znaki zapytania), lecz i dla ogromnie już rzadkiego, wzruszającego,
aktualnie "niedzisiejszego" już poczucia odpowiedzialności poety za ład i sens. Jak się zdaje - nie tylko grobu.
Wygłos tomiku brzmi bowiem:
a ja wciąż czuwam,
żeby nikt nie zabrudził sukienki z granitu,
żeby ptactwo wokół śpiewało
i płomień bez przerwy był światłością.
Ryszard Tomczyk, 7 września 2020


